Alarmy samochodowe wyjące na parkingach pod blokami to dźwięk, który towarzyszy nam na co dzień. Do aktywacji tych uciążliwych odgłosów niekonieczna jest próba włamania – wystarczy sylwestrowy fajerwerk albo nawet nieostrożny przechodzień. Nic dziwnego, że na uruchamiające się od byle czego alarmy przestają zwracać uwagę nawet właściciele samochodów, w których są one zainstalowane. Ta metoda zabezpieczenia pojazdu jest tak niedoskonała, że kreatywni posiadacze czterech kółek uciekają się do różnych nieortodoksyjnych metod, włącznie z wożeniem „na stałym wyposażeniu” psa obronnego. Co robić jednak, gdy wtrąci się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami? Wtedy trzeba poszukać innego, skutecznego patentu na bezpieczny samochód.
Zdesperowanym kierowcom z pomocą przychodzi najnowsza technologia, a konkretnie monitoring GPS. Hasło "GPS w samochodzie" przeciętnemu Polakowi kojarzy się przeważnie z kolorowym monitorkiem i komunikatami głosowymi w stylu „Za dwieście metrów skręć w lewo”. Tymczasem sygnały z satelity mogą być wykorzystane także po to, żeby śledzić pozycję samochodu zdalnie, siedząc wygodnie za biurkiem w pracy lub w domu. Po zamontowaniu w aucie specjalnego urządzenia – lokalizatora GPS – wystarczy mieć dostęp do Internetu, żeby wiedzieć, co dzieje się z pojazdem. Po zalogowaniu na specjalną platformę od razu widać, gdzie znajduje się pojazd.
A co z bezpieczeństwem? Gdy tylko ktoś spróbuje włamać się do pojazdu, system natychmiast zareaguje. Jednak nie wyciem alarmu, a dyskretnym powiadomieniem właściciela samochodu – za pośrednictwem maila, platformy a nawet SMSa. W ten sposób właściciel będzie dysponował odpowiednim czasem na reakcję. Jeśli jednak posiadaczowi pojazdu nie uda się zdążyć na czas, żeby zapobiec kradzieży, nic straconego – za pośrednictwem platformy można w każdej chwili namierzyć położenie auta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz